Mieszkam w Warszawie od 8 lat. Wcześniej bywałam tam sporadycznie, odwiedzałam rodzinę, jeździłam na warsztaty taneczne. Stolica od zawsze mnie fascynowała. W końcu dałam wciągnąć się w jej wir.
Zaczęło się zwyczajnie, jak to w takich historiach bywa.
Dzienne studia, znalezienie mieszkania, nowi znajomi. Oczywiście na początku było ciężko. Nie obyło się bez płaczu. Z racji tego, że były to już moje drugie studia w karierze, nie płakałam za domem, za rodzicami, czy przez to, że nie mogłam się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Trochę już o życiu wiedziałam, od długiego czasu byłam samodzielna.
Mój płacz wynikał… z nudów. Jesteś w obcym mieście, nie masz tam nikogo oprócz 80-letniej cioci (no ale z nią raczej nie wyjdziesz na piwo), dopiero co przekraczasz próg uczelni, zawierasz powierzchowne znajomości, ale w głębi duszy już chcesz czegoś więcej. Ci, którzy mnie znają, doskonale wiedzą, że nie należę do cierpliwych osób, wręcz jestem w gorącej wodzie kąpana. Na szczęście nudy szybko się skończyły, a zaczęło prawdziwe, studenckie życie w wielkim mieście.
Nieskończony pęd
Warszawa – centrum naszego kraju, dzisiaj już ponad 2-milionowe miasto. Podobnie jak w przypadku innych aglomeracji, Warszawę albo się kocha, albo nienawidzi.
Ja należę do tej pierwszej grupy. Co zachwyciło mnie w tym mieście? Nie będę rozpisywać się na temat Pałacu Kultury (który i tak do dziś mnie zachwyca i nigdy nie przestanie), Łazienek Królewskich, czy nie daj Boże (sorry, nie chciałam w to mieszać Boga) Złotych Tarasów. Kto będzie chciał, to je zobaczy.
Dla mnie Warszawa to nieustający pośpiech, jazda metrem w godzinach porannych z policzkiem przyklejonym do szyby i Patelnia, przez którą dziennie przechodzi średnio 300 tysięcy ludzi. Przyznaję, czasami wyczerpują mnie przepychanki do autobusu, a korki koło Dworca Zachodniego doprowadzają do szału, ale najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że złość szybko mija i nie mogę się doczekać, aż znowu zostanę porwana przez rytm miasta.
Wielkie miasto – wiele atrakcji
Nie mam tu na myśli wcześniej wspomnianych obiektów. Lubię zwiedzać miejsca mniej popularne, o których prawie nikt nie słyszał takie jak: Fotoplastikon, czy najmniejsze w Polsce kino Amando, w którym mieści się tylko 30 widzów. Lubię zbaczać z głównych ulic Starego Miasta po to, aby na własne oczy zobaczyć autentyczne dziury po wojennych pociskach w ścianach kamienic. Miasto nieustannie się rozwija. Zadziwia mnie, że po tylu latach moja noga nie postała jeszcze w tak wielu miejscach. Co rusz otwierają się nowe knajpy, muzea i obiekty sportowe. Wrotkarnia, Papugarnia, Niewidzialna Wystawa, ogród dachowy w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, czy kawiarnia Miau Cafe zdominowana przez koty. Jest w czym przebierać!
Nie dla każdego
Do odwiedzenia owszem. Do zamieszkania? Nie każdy się pokusi. Pojechać tam przynajmniej raz to natomiast obowiązek każdego Polaka – w końcu to nasza stolica.
Nie moją rolą jest przekonywać do uroków Warszawy, czy narzekać na jej wady. Każdy zwiedzający sam ją oceni i wyciągnie wnioski. Ja na koniec mogę powiedzieć jedno. Nie zamieniłabym tego miasta na żadne inne.